poniedziałek, 20 stycznia 2014

Szylkretowa kotka i obsesja tworzenia

Zabieram się do pisania i już towarzyszy mi mój kocur Lucek.
 Drzemie sobie obok mnie i głośno mruczy. Co chwila kładzie łapę na klawiaturze, albo dotyka laptopa, bo domaga się pieszczot. Gdybym pisała na komputerze stacjonarnym, na pewno wskoczyłby na biurko i usiadł tak, by skutecznie zasłonić mi ekran. Gdy za długo nie zwracam na niego uwagi - przewraca się na grzbiecie i pokazuje swoje wdzięki.
To z pewnością mój kot. Inni domownicy nie dostąpili zaszczytu, by Lucek dobrowolnie poddawał się ich pieszczotom.
......
Weekend miałam spędzić pod znakiem pisania  i uzupełniania semestralnej dokumentacji szkolnej. Trochę nadgoniłam , tą znienawidzoną przeze mnie, biurokratyczną robotę. Ale NIE  udało mi się niczego nie uszyć i nie zacząć jakiegoś nowego projektu.


Bo u mnie na wsi taaakaaa zima.
Więc dziergam na drutach- zawsze zimą dziergam.

No to dziergam : dla Gosi, dla Ani, dla Oli, dla Klaudii i dla siebie...



Ale dzierganie muszę przeplatać szyciem. Potrzebuję projektów na proste zabawki - takie co to tylko jeden szew zszyć, wypchać i zaszyć dziurkę i gotowe.

Poszperałam i uszyłam takiego cudaka. Dzieci orzekły, że to Mrówkojad. ( Lucek mi znowu kładzie łapę na klawiaturze...)



 Mam w zanadrzu jeszcze inne pomysły. ale naprawdę nie będę ich realizować teraz, poczekam do ferii.
Jeszcze w międzyczasie szydełkuje sukienkę-spódnicę ( to zależy od potrzeb...) dla pewnej lalki, która będzie urodzinowym prezentem dla mojej bratanicy.

I szyję ręcznie - wyszywam.
Sowy-przypinki w wielu kolorowych wersjach. Do koloru, do wyboru.


Czyż nie ogarnia mnie obsesja tworzenia!! Swoiste ADHD, albo nudzi mi się niemiłosiernie pewnie...
Czy to już trzeba leczyć, czy jeszcze mogę bezkarnie cudować?

......................
Na swoje usprawiedliwienie napiszę, że między kolejnymi zdaniami w mojej głowie rodzą się pomysły na obiad jutrzejszy. Musi być łatwy do podgrzania i podania, ponieważ będzie to zadanie  Mężamojego. No to jakaś zupa, albo niby-gulasz do makaronu bądź kaszy... Zaraz ugotuję.
.......................
I jeszcze kilka słów o tej kotce szylkretowej.
 Oto ona - Keri, tak się nazywa.


Na kuchennym parapecie.
Przy grzejniku, cieplutko.

Sprawdza czy wszystkie zakupy wypakowane.


Szylkretowa, czyli kolorowa, lekko cętkowana, nakrapiana.
Szlachetna tylko z nazwy własnego umaszczenia. Poza tym pospolita, miaucząca ( a Lucek cichy, z rzadka miauknie pojedynczo). Nie przepada za suchą karmą, woli parówkę i mleko ( Lucek jada tylko suchą i puszkowaną, a ludzkie jedzenie może stać na stole cały dzień).
I najważniejsze - ONA jest kotką wszystkich, najmniej moją. Przychodzi na zawołanie do Mężamojego. I się łasi, i mruczy. ( Lucek raczej nie, chyba, że mnie nie ma w domu).

Koty- tak rożne z charakteru , jak z wyglądu.


Dobrze, że z nami mieszkają. Mamy jeszcze szaloną labradorkę - także czarną.
Idę gotować na jutro.
Pa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz